Kim są osoby DDA i co oznacza ten skrót?
DDA (czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików) to osoby, które wychowywały się w rodzinach borykających się z chorobą alkoholową, gdzie co najmniej jeden z rodziców był uzależniony. Domy alkoholików nie są normalnymi, prawidłowo funkcjonującymi domami. Wychowywanie się w takim domu oznacza dorastanie w stresującym środowisku, w ten sposób powstają rany, które osoby skrzywdzone bardzo często starają się ukryć. Im później wyjdą one na światło dzienne, tym trudniej znaleźć ich prawdziwe przyczyny.
„Syndrom DDA czyli jak pokonać lęk przed bliskością.
DDA brzmi jak zaklęcie.
Kiedy to masz, patrzysz na świat przez soczewki, które go zniekształcają.
Zalewają Cię emocje: wstyd, złość, lęk.
Albo nie czujesz nic, jakby Twoje życie rozgrywało się poza Tobą.
Partnerom i przyjaciołom dorosłych dzieci alkoholików bywa ciężko do nich dotrzeć, ale to dlatego, że najpierw oni sami muszą zrozumieć swoje wewnętrzne mechanizmy.
DDA czyli DOROSŁE DZIECI ALKOHOLIKÓW, to jeden z najbardziej rozpowszechnionych symptomów w Polsce.
Ludzie z „tym czymś” rozpoznają się na odległość. Nic dziwnego, to bardzo wrażliwe osoby. Poranione, pozamykane, ale też głęboko empatyczne.
Już jako kilkuletnie dzieci musiały wspierać rodziców czyli te osoby, które piły.
Wspierały tego, który sobie z piciem nie radził.
Musiały odgadywać ich nastroje, pragnienia, potrzeby. Często kosztem własnych.
Czuły się osamotnione, lekceważone, zaniedbane. Więc lgną do innych, a jednocześnie rozpaczliwie boją się odrzucenia.
Znają ten ból, kiedy najbliższa osoba zwodzi i zawodzi. I nie chcą już tego doświadczać.
Niektóre przeszły piekło, była tym przemoc emocjonalna, fizyczna, a czasem seksualna.
Był to brak miłości i opieki…
Brak kontaktu z rodzicami zajętymi swoimi dramatami.
Było tym czekanie z drżeniem serca, w jakim stanie wróci ten pijący… czy będzie można powierzyć mu swoje sprawy… czy skończy się na zlekceważeniu, ośmieszeniu, odepchnięciu.
Nie sposób być niczego pewnym… wciąż ta szalona huśtawka.
Nadzieje i rozczarowania.
Prośby i rozczarowania.
Obietnice i rozczarowania.
Tak, rozczarowania, bo przecież miało być inaczej. Miały być sanki, piłka, kino, czytanie książek.
A zamiast tego była awantura. Albo grobowa cisza, przerywana szlochem matki.
W domu i w życiu dziecka z rodziny alkoholowej wszystko postawione jest na głowie. Odwrócone są role, zaburzone priorytety.
Nie można być sobą. Tak naprawdę nie można w ogóle być dzieckiem.
Trzeba wziąć się w garść.
Być odpowiedzialnym.
Dostosować się.
Ratować.
Pomagać.
Pośredniczyć.
Przewidywać.
Zażegnywać.
Euforia i depresja…
Pomieszanie…
Niemal wszyscy dotknięci syndromem o nim mówią.
Takie dzieci przebywając z nieprzewidywalnym opiekunem, sami się tacy stali.
Gubią się w swoich odczuciach, zachowują nieracjonalnie, z trudem podejmują decyzje.
Ich system wartości bywa pogmatwany, niespójny.
Popadają w skrajności… potrafią niemal płynnie przechodzić od euforii do przygnębienia… w końcu po takiej skali poruszali się na co dzień.
Co gorsza, wielokrotnie zawiedzeni, gotowi są odrzucać różne dobra, które życie ma im do zaoferowania, np. sukces, obfitość, miłość.
Wietrzą w takich ofertach podstęp, boją się fałszywych obietnic, wolą z góry podziękować.
Dzieci wychowane w rodzinie dotkniętej alkoholizmem czują się opuszczone, nieważne.
Jeden rodzic pije, drugi o ile nie idzie w jego ślady, zajęty jest „obsługiwaniem” tego picia… Zacieraniem śladów. Ocieraniem łez.
Wnioski, do których dochodzi zaniedbane dziecko są całkiem logiczne… jego potrzeby się nie liczą.
Nierzadko też musi brać na siebie rolę rozjemcy, pośrednika, doradcy, pocieszyciela, załatwiacza różnych spraw… Za dużo tego!
Rezultaty łatwo przewidzieć… potrzeby i emocje, postrzegane jako niewygodne, zostają stłumione, zamrożone… zaczynają żyć własnym życiem.
Nie trzeba dodawać, że zamiecione pod dywan emocje są silne, często ekstremalne.
Trudno, żeby było inaczej, kiedy jesteś świadkiem kłótni, a nawet rękoczynów, kiedy osoby, które odpowiadają za Twoje przetrwanie i bezpieczeństwo, zachowują się jak szalone.
Owszem, niektóre dzieci w sytuacjach napięcia natychmiast reagują płaczem albo krzykiem… uważa się je za nadpobudliwe, nadwrażliwe.
Większość jednak woli odciąć się od własnych uczuć, ZAMROZIĆ CIAŁO.
To działa, dopóki nie okaże się, że stłumili coś cennego, bez czego nie mogą być w pełni sobą, żyć pełnią życia.
Jak pisze Tommy Hellsten w książce „Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików”, wraz z wypartymi emocjami i potrzebami… „pod dywan wędrują pozostałe cechy dziecięcej natury, takie jak czystość, prostota, duchowość, ufność, kreatywność, poczucie wspólnoty czy umiejętność fascynacji i podziwu”.
Jest za czym tęsknić, o co zabiegać, po co wracać…
Tak naprawdę DDA tworzą coś w rodzaju fałszywego „ja”, będącego sumą mechanizmów obronnych, „ja” które pozwala im egzystować.
Z zewnątrz może się wydawać, że świetnie sobie radzą, tymczasem ich życie często przypomina wegetację.
Nie są pewne tego, co widzą, czują i myślą.
Jak pisze amerykańska psycholożka Janet G. Woititz, specjalizująca się w temacie, DDA nie wiedzą, jakie zachowania są normalne.
Muszą sprawdzać. Zgadywać.
Nie wierzą swojemu postrzeganiu, nie ufają własnym zmysłom, przecież ich rodzice zaprzeczali temu, co wydawało się oczywiste: negowali uzależnienie, bezradność, frustrację.
Bagatelizowali problem.
Więc co jest prawdą?
Komu wierzyć?
I jak tu być spontanicznym?
Jedną z najsilniejszych emocji, jakich doświadczają dzieci alkoholików, jest wstyd.
Wszystko jest nim przesiąknięte.
Przeżywasz upokorzenie, odrzucenie.
Czujesz, że z miejscem, z którego pochodzisz, jest coś nie tak. Więc pewnie i z Tobą.
Pojawia się poczucie winy.
Na wszelki wypadek nie zapraszasz rówieśników do domu. Zaczynasz się ukrywać.
Jest też dużo lęku, może on paraliżować.
Czasem zamienia się go na inne uczucie, najczęściej na złość, która jest bardziej witalna, daje poczucie siły i energię do działania.
Ale lęk nie odpuszcza, może nawet przyjmować postać różnych fobii. Prowadzić do wycofania.
DDA czują strach przed autorytetami.
Przed wszelkiego rodzaju konfliktami, zwłaszcza gdyby miały przerodzić się w kłótnię.
Boją się zbliżyć do innych, otworzyć, okazać uczucia. Czasem wygląda to tak, jakby bały się własnego cienia.
DDA niechętnie pozwalają sobie na złość, nie dano im do niej prawa. A noszą jej w sobie mnóstwo.
Nic dziwnego, że nierzadko przybiera ona formę wściekłości. I że chroniąc adresata, kierują ją przeciw sobie.
W ten sposób stają się sami dla siebie zagrożeniem.
I wreszcie jest smutek, żal… Poczucie osamotnienia, bo zostało się porzuconym, zaniedbanym…
Poczucie krzywdy, bo odebrano Ci dzieciństwo, beztroską zabawę.
Zdaniem Janet G. Woititz, dla DDA każda zmiana wiąże się ze stratą, więc wciąż ją opłakują.
Nic dziwnego, że wielu z nich trwa w stanie, który zwykło się nazywać „chroniczną depresją”.
Nie trzeba dodawać, że poczucie wartości u DDA jest wyjątkowo niskie, od najmłodszych lat Ci ludzie czuli się słabi, niepotrzebni. Odpychani, lekceważeni.
„Możecie być zdumieni, kiedy się przekonacie, jak niskie mniemanie ma o sobie dziecko alkoholika” – pisze Woititz.
„Wprost trudno Wam będzie zrozumieć, jak taka bystra, czarująca, zdolna, kochana osoba może się uważać za nic”.
DDA potrafią być wobec siebie okrutne.
Ignorują własne potrzeby, wchodzą w rolę ofiary.
Uprawiają mniej czy bardziej subtelne formy samosabotażu i autodestrukcji.
Zapadają na choroby psychosomatyczne, cierpią na zaburzenia łaknienia.
Łatwo popadają w uzależnienia albo znajdują uzależnionych partnerów.
Wyobraź sobie, że przez długie lata, dzień po dniu, jesteś narażony na potężny stres.
Wciąż to napięcie, nie znasz dnia ani godziny…
Z jednym rodzicem jest brak kontaktu… jest albo zamroczony, albo skacowany, albo „na głodzie”.
Drugi rodzic zmaga się z depresją albo napadami złości.
Nawet jeśli masz co jeść i w co się ubrać, nie możesz czuć się bezpiecznie.
No i to udawanie, robienie dobrej miny do złej gry…
„Główny pokój w domu rodziny dotkniętej alkoholizmem zajmowany jest przez hipopotama, którego istnieniu wszyscy stanowczo zaprzeczają” – pisze Tommy Hellsten.
Taka rodzina zmuszona zostaje do przestrzegania trzech podstawowych reguł:
Nic nie mówić!
Niczego nie odczuwać!
Nikomu nie ufać!
Trzeba się dopasować do sytuacji, dokonać przemeblowań… więc aby system rodzinny mógł w miarę sprawnie funkcjonować, tworzą się określone role.
Najstarsze dziecko staje się zwykle „bohaterem rodzinnym”.
Bierze na swoje barki poważne obowiązki. Pomaga w domu, opiekuje się rodzeństwem, przynosi świetne oceny.
Odnosi sukcesy… ogromnym kosztem.
Ale rodzina ma powód do dumy, ma zwycięzcę. Można wypchnąć go do pierwszego rzędu i zasłonić nim mniej widowiskowe obrazy…
„Kozioł ofiarny” też ma za zadanie odwracać uwagę od problemu picia, tyle że on sam generuje problemy.
Takie dziecko jest „trudne”, krnąbrne, agresywne.
Nie chce się uczyć, wagaruje. Sięga po używki, być może schodzi na tzw. złą drogę.
Tak czy inaczej jest na kim wyładować frustrację.
Dziecko-maskotka to rodzaj rodzinnego kaowca czy wręcz błazna.
Odpowiada za rozrywkę i dobry nastrój.
Śpiewa piosenki, opowiada dowcipy.
Podobnie jak przy bohaterze, jest się czym pochwalić. Do tego można się rozluźnić.
Szkoda tylko, że sama „maskotka”, traktowana instrumentalnie, żyje w ciągłym napięciu.
I wreszcie jest to „dziecko niewidzialne”… jego po prostu nie ma…
Nie zgłasza potrzeb, nie sprawia kłopotów. Żyje zanurzone w swoim świecie, nie zwraca na siebie uwagi.
Jest ciche, wycofane, nosi w sobie ogromne pokłady gniewu.
Czuje się osamotnione i skrzywdzone, co zresztą dotyczy też pozostałych ról.
Relacje?
To wyjątkowo trudny temat.
Kiedy DDA wchodzi w związek, o ile w ogóle sobie na to pozwoli, jego niska samoocena spada jeszcze bardziej.
Boi się bliskości, kojarzy mu się ona z wykorzystaniem, zranieniem.
Boi się porzucenia.
Z trudem komunikuje potrzeby.
Nierzadko traktuje relację jako pole bitwy.
Taka osoba potrafi tkwić w relacjach współuzależniających, nie zauważając nawet, że jest źle traktowana, trwa przy partnerze niczym przy potrzebującym rodzicu.
Jest przecież taka lojalna!
Często woli jednak pozostać przy rodzicach… niekoniecznie dosłownie.
Po prostu więzi rodzinne, scementowane wspólnym cierpieniem, są na tyle silne, że może brakować energii na tworzenie nowych.
Jednocześnie wciąż żywa jest potrzeba bezwarunkowej miłości, której zabrakło w dzieciństwie…
I tak źle, i tak niedobrze.
W pracy jest dużo lepiej.
DDA chętnie podejmują trudne wyzwania, są do nich przyzwyczajone.
Mają skłonności do perfekcjonizmu, żeby zredukować wstyd, który je przenika, muszą być doskonałe!
Muszą być wytrwałe, dokładne, wręcz nadodpowiedzialne, wiele z siebie dają. Niestety, pracodawcy często to wykorzystują.
A ktoś, kto ma problemy z autorytetami, zwykle w takich sytuacjach rezygnuje ze swoich praw… Godzi się pokornie na to, co jest.
DDA wciąż tkwią jedną nogą w dzieciństwie.
Dotyczy to zresztą osób, które nie doświadczyły problemu alkoholowego w rodzinie, ale których potrzeba miłości i bezpieczeństwa nigdy nie została zaspokojona.
Dlatego grupową terapię DDA łączy się zwykle z terapią DDD czyli DOROSŁYCH DZIECI Z RODZIN DYSFUNKCYJNYCH.
Tacy ludzie wciąż muszą się mieć na baczności.
Muszą zabiegać i walczyć.
Owładnięci obsesją kontrolowania otoczenia, nie potrafią zaufać innym.
Nie potrafią zaufać życiu. Sobie.
Terapeuci twierdzą, że trzeba wrócić tam, gdzie utknęliśmy. Przeżyć to, co wywołało ból, który nosimy w sobie.
To jedyny sposób, żeby go uwolnić.
Wyzwanie jest niemałe…
Twoja dorosła część ma zaopiekować się żyjącym w Tobie dzieckiem i dać mu to, czego nie dostało.
Pomocne mogą być grupy wsparcia, terapeuci, przyjaciele.
Jedno jest pewne: tego, czego tak nam brakuje, u rodziców tego nie znajdziemy. To, co mieli, to już dali. Lepiej oszczędzić sobie kolejnych frustracji.
Tommy Hellsten podkreśla, że również związek partnerski nie jest dobrym terytorium do uzupełniania deficytów.
„Można śmiało powiedzieć, że większość małżeństw bywa zawierana z cichą nadzieją na to, że druga strona przyjmie rolę matki lub ojca” – twierdzi.
Owszem, wsparcie partnera jest niezwykle pomocne, ale „małżeństwo jest małżeństwem, jest układem opartym na porozumieniu dorosłych, odpowiedzialnych za siebie ludzi. W partnerze nie powinno się szukać rodzica”.
Pierwszy etap uzdrawiania DDA rozpoczyna się, gdy uda się takiej osobie złamać zakaz „nic nie mówić”.
Kiedy przebije się przez pierwszą warstwę wstydu i zacznie dzielić się swoim doświadczeniem.
To pozwoli jej oswoić się z myślą, że nie jest złym człowiekiem, po prostu spotkało ją coś trudnego.
Tak naprawdę jednak nie o wspominanie i analizowanie tu chodzi. Ważniejsze jest poczucie tego, co zostało zamknięte na cztery spusty, ponowne doświadczenie własnego dzieciństwa…
Dopuszczenie do głosu emocji, które kiedyś wydawały się tak wielkie, wszechogarniające, nie do udźwignięcia.
Nikt nie obiecuje, że teraz kontakt z nimi będzie łatwy. Ale trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby przez to przejść.
DDA są bardzo samodzielne, niezwykle trudno im prosić o pomoc.
Terapeuci pracujący z DDA przyznają, że droga do uzdrowienia nie jest łatwa. Dla nich ta praca to też ogromne wyzwanie. Piękne wyzwanie.
Bo osoby z syndromem DDA mają w sobie głębię, siłę i uczciwość, empatię i wrażliwość.
Tak, są perfekcjonistami, wiele od siebie wymagają.
Ale to szansa, że postawią sobie wysoko poprzeczkę i zechcą zmienić dotychczasowe życie.
Zechcą zaryzykować spotkanie z bólem.
Nawet jeśli na początku miałaby nimi kierować nie miłość do siebie, a ambicja…
To miłość przyjdzie, w swoim czasie. Trzeba tylko zrobić na nią miejsce.”
Zaczerpnięte z artykułu Jolanty Marii Berent.